czwartek, 14 sierpnia 2008

Berlin Alexanderplatz - Alfred Döblin

Zdecydowałam się przeczytać tą książkę nic o niej nie wiedząc, tylko i wyłącznie dla jej tytułu – „Berlin Alexanderplatz”.
W 99% sprawdzam książki zanim zdecyduję się je przeczytać (zwłaszcza te, których nie mogę otworzyć wcześniej i chociaż przejrzeć). Jednakże ci, którzy mnie znają, wiedzą o moim zwariowaniu na temat Berlina, a ten plac i jego okolice, to jedno z moich ulubionych miejsc. Dlatego tym razem zdecydowałam „w ciemno”.

Najpierw nie mogłam zdobyć nigdzie tej pozycji, jednakże uratowała mnie jedna z użytkowniczek BiblioNETki, która zdecydowała się pożyczyć mi ją na czas bliżej nieokreślony.


I tak zaczęła się moja przygoda z tą pozycją. Przyznam się bez bicia, że miałam z nią ciężką przeprawę! Sama historia – dzieje Franciszka Biberkopfa jest wciągająca. Franka spotykamy w bramach więzienia Tegel, skąd (po odsiedzeniu kilku lat za zabójstwo) właśnie zaczyna on nowy rozdział swego życia. Franek obiecuje sobie żyć i pracować uczciwie, trzymać się z dala od kłopotów i dawnych znajomych. Co z tego wyjdzie? Jak skończy się cała historia? Co czeka Franka w ciągu jednego tylko roku od tej ważnej chwili? Nie chcę zdradzać fabuły, jednak wspomnę tylko, że rozdziałów w swym życiu będzie on otwierał i zamykał jeszcze przynajmniej kilka. Otaczać go będą mniej lub bardziej ciekawe postacie, przyjaciele i wrogowie – jak to w życiu bywa. Będzie miał sporo pecha i całkiem wiele szczęścia. Jednak na końcu stwierdzi on „Ale jest również piękniej i lepiej żyć razem z innymi. Wtedy odczuwam wszystko i wiem podwójnie. Okręt nie stoi pewnie bez wielkiej kotwicy, a człowiek nie może istnieć bez wielu ludzi. Teraz lepiej będę wiedział, co dobre i co złe.”. Czy tak będzie faktycznie? Nie wiem, ale chce się Franciszkowi wierzyć. Tyle, o samej historii.


Ciężką przeprawę zagwarantował mi język i styl użyty w tej książce. W przedmowie (w moim przypadku przeczytanej na końcu ;)) można przeczytać „Ambicją Döblina nie było wszakże pisywanie „normalnych" powieści. Ten urzeczony marzeniem o monumentalnej epice artysta nie kroczył szlakami wytyczonymi przez klasyków rodzaju, lecz - jak mówi Claude David - rozbijał formy powieści, tak jak inni przed nim rozbijali ramy liryki czy dramatu. Ta destrukcja formy powieściowej nie była jednak mechanicznym rozszerzeniem na jeszcze jedną dziedzinę „rozbijackich" tendencji ekspresjonistycznej poezji i dramaturgii, nie wynikała też z nieudolności ani ze snobistycznego pościgu za osiągana oryginalnością.”. Wiele razy (szczególnie przez pierwszych 200 stron) czułam się, jak gdybym czytała 10 książek na raz + gazetę z ogłoszeniami. Wątek przerywany jest bardzo często wtrętami, które nie mają żadnego logicznego uzasadnienia i powiązania z tematem książki, np. w trakcie jednej z wędrówek Franka po Berlinie dowiadujemy się też jak różne rośliny reagują na zimno. Przyznam, że wtręty te zdecydowanie „obrzydzały” mi czytanie. Nie ten typ.


Berlin jest bardzo mocno osadzony w tejże książce. Wiele ulic, skwerów, dzielnic poznajemy dosyć dokładnie, wiemy, jak wyglądały w latach 20-tych poprzedniego wieku, jakie funkcje pełniły. Możemy dowiedzieć się wiele o architekturze, komunikacji, ekonomii, stosunkach społecznych. Dla mnie opisy Berlina były „wartością dodaną”, bo mogłam sobie porównywać wygląd wielu miejsc które znam :)

Sumując – historia ciekawa, jednakże przez właśnie to „rozbijanie powieści” nie rozkoszowałam się tymi 600 stronami lektury.

4 komentarze:

Anna pisze...

Czytałam tą książkę ponad 10 lat temu i właśnie proponowałam ją do wyzwania, bo bardzo byłam ciekawa innych opinii. Pamiętam, że mnie wtedy najbardziej podobał się styl Döblina. Chyba powinnam sobie tą pozycję odświeżyć. Ja akurat Alexanderplatzu nie lubię - beznadziejna architektura IMO niszczy klimat.

Zosik | Podróże po kulturze pisze...

Nie zdzierżyłam. Po prostu nie byłam w stanie doczytać do końca, choć byłam pełna zapału i wiary, że podołam, bo czytałam tuż przed wyjazdem do Berlina.

Unknown pisze...

Książkę przeczytałem i przypomina mi Berlin z opowieści moich nieżyjących już ciotek. Obie wyszły za Niemców i obie przemieszkały w Berlinie całe życie. Znały przedwojenny Berlin i ten powojenny, również podzielony murem.
Niestety, dzisiejszy Alexanderplatz w niczym nie przypomina tamtego i to uważam za największą stratę.

Unknown pisze...

Książkę przeczytałem i przypomina mi Berlin z opowieści moich nieżyjących już ciotek. Obie wyszły za Niemców i obie przemieszkały w Berlinie całe życie. Znały przedwojenny Berlin i ten powojenny, również podzielony murem.
Niestety, dzisiejszy Alexanderplatz w niczym nie przypomina tamtego i to uważam za największą stratę.